Za odpowiednia sume sam bys poszedl na ugode
. Koszykowka to zespolowa gra. Jordan na poczatku kariery gral podobnie egoistycznie jak obecnie Bryant. Starcia z Pistonsami nauczyly go tego, ze indywidualnie nie siega sie po tytul mistrzowski. W 1991 r. kiedy gwiazda Chicago Bulls zrobila miejsce dla Pippena, Granta, BJ Armstraga (pojedynki z Kevinem Johnsonem z Phoenix Suns `93) oraz J. Paxsona, powstala druzyna nie majaca sobie rownych w NBA. Bad Boys z Detroit przypominali podworkowa bande przedszkolakow w starciu z dobrze poukladana druzyna z Chicago przez P. Jacksona. Byl Kukoc przyszedl Harpper w koncu najlepiej zbierajacy showman Rodman. To byla poezja koszykowki. Tych kilku ludzi wynioslo NBA na poziom, ktorego dlugo nie doswiadczymy. Hale przeciwnikow pekaly w szwach by zobaczyc Jordana i spolke w akcji.
Bryant? A kto chce grac z rozkapryszona gwiazdeczka? Czlowiekiem ktory przedklada wlasne osiagniecia nad dobro druzyny. Obecny sklad Jeziorowcow to w glownej mierze zasluga Bryanta, ktory by blyszczec musi byc otoczony nieudacznikami. W tym zespole nie moze byc wartosciowych graczy, bo przeciez gwiazdeczka strzeli focha i obrazi sie na caly swiat.
Zreszta obecna NBA upadla do poziomu narkomanow, pragnacych sie napchac zlota gowniarzy oraz stetryczalych weteranow (Payton i inni), ktorym i rabek przy spodnicy czyni kontuzje. Jedyny ktory sie wylamuje z tego schematu to Kevin Garnet, ale wokol niego nie potrafiono zbudowac dobrej druzyny i o mistrzostwie moze tylko pomarzyc.
Bryant w 90 latach bylby zwyklym wyrobnikiem przy tych, ktorzy tworzyli owczesna NBA. Barkley, Thomas, Magic, Drexler, Malone, Kemp, Ewing, Olajuwon, Robinson, etc. Gdzie tu miejsce dla Bryanta? Kto to jest?