Co do TFA, dla mnie było tam sporo absurdów i niezbyt trafionych pomysłów, a największym minusem jest fakt, że to po prostu na nowo przypudrowana Nowa Nadzieja z 1977 roku.
Przechodząc jednak do Rogue One, wyszedłem z kina całkiem usatysfakcjonowany. O ile na odbiór TFA wpłynęły pozytywnie sentymenty i do pierwszego seansu podszedłem emocjonalnie (poszedłem też drugi raz aby zobaczyć całe to 3D i niestety zasnąłem
), o tyle tutaj tych sentymentów nie było, poza oczywistym sentymentem do Vadera, no ale Vader zawsze będzie bossem i basta
Nawet jeszcze z twarzą Christensena, który miota się po Mustafarze w Zemście Sithów. Nie jest to film idealny, problemem jest wprowadzenie wielu postaci, przez co tak naprawdę nie do końca poznajemy ich motywacje i tutaj jest niedosyt. Nie podobają mi się również te patetyczne dialogi i znowu trochę nawiązań na siłę. Z drugiej strony, też żeby zbyt dużo nie spojlować, dla mnie największą zaletą filmu jest odejście od schematów familijnego kina przygodowego, czyli od schematu znanego z oryginalnej trylogii - Imperium jest złe i basta, za to Rebelia to krystalicznie czyści ludzie z misją. Tutaj mamy odcienie szarości i widzimy, że Rebelia to także niezdecydowanie, konflikty i ludzie robiący dla sprawy rzeczy niemoralne. Dla mnie na plus, choć oczywiście przy całej bajkowości serii (przynajmniej mówiąc o filmach kinowych) dla kogoś może być to wadą. Przy czym ja zawsze z dziwnego powodu doszukiwałem się jednak w SW przynajmniej odrobiny realizmu, stąd lubię prequele, gdzie pasowała mi większa ilość polityki itd. (poza Mrocznym Widmem, które jednak pozostaje dla mnie dość niestrawne).
Aha, jakoś słabo muzycznie wg mnie wypada ten Łotr, nawet nie jest to kwestia braku Johna Williamsa, ale zwyczajnie brakuje tam jakiegoś przewodniego wątku. TFA może też nie rozpieszczał, ale choćby temat Rey zapadł mi w pamięć.