przez Arnulf N gru 03, 2017 12:06 Re: Prawo jazdy i obyczaje na drogach
Taka ciekawostka odnośnie mojej sprawy (poprzednia strona wątku). Ubezpieczyciel sprawcy zadzwonił do mnie i poinformował mnie, że na podstawie zdjęć wycenił moją szkodę na 1100 zł, więc proponuje ugodę, że przeleją mi na konto 1300 zł i za te pieniądze sam sobie naprawiam samochód. Więc jeśli wydam mniej, to zostanie mi w kieszeni, a jak więcej to dopłacam z własnego portfela.
Powiedziałem panu, że nie zgadzam się na takie rozwiązanie, bo nie chce mi się umawiać mechanika samemu, zwłaszcza, że dopiero co odebrałem auto z serwisu (2 tygodnie wcześniej). Powiedziałem, że najlepiej dla mnie by było, aby ubezpieczalnia wskazała mi serwis współpracujący, gdzie pojadę, odstawię auto i odbiorę po tygodniu naprawione, a oni sami rozliczą się z tym serwisem. Ubezpieczyciel się zgodził i wskazał mi serwis w Krakowie, niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Pojechałem tam na umówiony termin, myśląc, że już oddam auto do serwisu, a tu się okazało, że serwis chce wykonać własne oględziny, na podstawie których sporządzi wycenę i prześle ją do ubezpieczyciela (proszę pamiętać, że serwis wskazał mi sam ubezpieczyciel).
Wycena? 8400 zł za naprawę (za Fiata Grande Punto 10-letniego...). Co ciekawe, ubezpieczyciel zaakceptował bez zająknięcia. Pieniądze będą przelane od ubezpieczyciela do serwisu, więc ja ich fizycznie nie dostanę, ale nie o to w tym chodzi. Do jasnej cholery, dlaczego na początku proponowano mi 1300 zł, skoro ostateczna wycena jest ponad 6-krotnie większa?! I to u mechanika "od ubezpieczyciela", więc nikt mi nie może zarzucić, że pojechałem do swojego znajomego, który zawyżył koszty naprawy.
Zadałem to pytanie osobie, która oglądała mój samochód w serwisie i dostałem prostą odpowiedź. Po pierwsze na podstawie zdjęć to żadne oględziny, po drugie to osoba wyceniająca w ubezpieczalni nie zna się na naprawianiu samochodów i po trzecie (najważniejsze) to ubezpieczyciele korzystają z niewiedzy kierowców, którzy skuszeni perspektywą dostania szybko pieniędzy na konto przystają na takie rozwiązanie, a potem jak się okazuje, że za te pieniądze to co najwyżej możesz trochę lakier poprawić, robią po łebkach naprawę "żeby było". A potem - nie daj Boże - zdarza się kolejny strzał w to samo miejsce i ubezpieczyciel unika odpowiedzialności, bo poprzednia szkoda nie została zlikwidowana została w całości i nie wiadomo, co było wcześniej, a co jest teraz.