Ja mam cztery ulubione tory.
The Ring, najlepszy z najlepszych. 26 kilometrów jazdy po lesie, wzniesieniach itd. Coś pięknego. Tor, który stawia olbrzymie wymagania w stosunku do kierowców. Chyba tylko Fangio go zdołał poskromić w 1957 (?). Warto dodać tutaj jeszcze demolkę Stewarta w 1968 w piekielnie trudnych warunkach.
Monza i Stare Hockenheim - dwie świątynie szybkości (choć można też wymienić tutaj stary Osterreichring). Jakoś zawsze miło mi się oglądało GP Niemiec na starym Hocke i na nie bardzo czekałem. Nowa wersja to jest nic. Tor bez wyrazu. Na starej wersji bolidy były w stanie zassać się jeszcze na prostej startowej, aby zaatakować przed pierwszym zakrętem. Ściganie się po lesie zawsze będzie dla mnie uber aller. A jeszcze dodając do tego stary zakręt Oskurve, właściwie szybką i ciasną szykanę. Mmmmm...
Teraz Monza jest świątynią szybkości. Dla mnie, fana Ferrari, ma znaczenie szczególne. Zawsze najbardziej oczekuje tego właśnie wyścigu. A widok wygrywających dwóch Czerwonych bolidów jest bezcenny. Lesmo I i II, Ascari, Rettifilo Tribune... Jest co robić.
Spa - krótko. Mieszanka tradycji i nowoczesności, z Eau Rouge na czele.