Na ¦wiêta.
Le¿a³ patrz±c w sufit, zerkn±³ na zegarek,
- „Na co mi to by³o, po co siê zg³asza³em?
¯e to trudna misja dzi¶ dopiero czujê,
no, ale przepad³o i teraz ¿a³ujê.”
Odradzali mu starsi, ¿e jeszcze nie pora,
- „Zd±¿ysz, m³ody jeste¶, wykazaæ siê zdo³asz”,
ale duma, ambicja i gor±ca g³owa
skutkiem, ¿e zbyt szybko pad³y g³upie s³owa.
Powiedzia³em, ¿e podo³am, znam te operacje,
i choæ m³ody to dam radê i pójdê na akcjê,
popatrzyli, pokiwali z lito¶ci± g³owami,
- „Có¿, skoro siê upar³e¶ pójdziesz razem z nami”.
- „Dostaniesz swój odcinek, ruszysz tam z ³adunkiem,
lecz je¶li zawalisz – stwierdzili ze smutkiem,
- pamiêtaj, nikt ciê nie zna, ty nie znasz nikogo,
od tej chwili odpowiadasz tylko swoj± g³ow±”.
D¼wiêk dra¿liwy budzika przerwa³ to wspomnienie,
- „Czas ruszaæ, zmrok ju¿, pora na spe³nienie.”
Spojrza³ na ³adunek, sprawdzi³ po raz setny,
jak co¶ bêdzie nie tak posz³oby mu w piêty.
Rozchyli³ palcami ¿aluzje, spojrza³ w g³±b ulicy,
krz±ta³a siê jaka¶ grupka, chyba kolêdnicy,
- „Odczekam chwilê” – pomy¶la³ – pójdê jak odejd±”,
wzi±³ ³adunek i zgarbiony ruszy³ lew± jezdni±.
- „Pora odpowiednia, rejon prawie pusty,”
podrapa³ z u¶miechem swój podbródek t³usty
- „Narobiê zamieszania, nic im nie pomo¿e,
i do tego, prawie o tej samej porze”.
Nagle stan±³ jak wryty, rzuci³ na kolana,
kilku smarków przed domem lepi³o ba³wana,
na szczê¶cie ¿ywop³ot ¶niegiem przysypany,
ukry³ go wraz z ³adunkiem – jest uratowany.
Przeczo³ga³ siê kilka metrów, a¿ w koñcu ich min±³,
wsta³, przeskoczy³ ulicê i za rogiem zgin±³.
Stan±³ w ciemnym miejscu opodal ¶mietnika,
wyj±³ latarkê i mapkê, wzrokiem j± przenika.
W g³owie ju¿ odtwarza kolejno¶æ swej trasy,
którym dachem, gdzie przej¶cie, gdzie du¿e tarasy,
tak kroczek po kroczku odwiedza³ te miejsca,
ubywa³o ³adunków i jemu zajêcia.
- „No to prawie wszystko, jeden punkt i z g³owy,
narobiæ harmidru ju¿ jestem gotowy,
jeszcze tylko moment, i o jednej chwili,
bêd± siê niektórzy do¶æ mocno dziwili”.
Przeskoczy³ przez podwórko, pod oknem przyczai³,
lecz nagle cios jaki¶ na ³eb mu siê zwali³,
spojrza³ w górê i u¶miech przeb³ysn±³ spod brody,
„Dobrze, ¿e ¶nieg a nie sopel, bo by³bym gotowy”.
Napar³ lekko okno, na zamku pu¶ci³o,
ju¿ by³ w ¶rodku pomy¶la³ – „Jak ciep³o i mi³o”,
³adunek wyk³ada ostro¿nie, powoli,
im jest bli¿ej koñca tym bardziej siê boi.
Gotowe, czas zmykaæ, – „No i co starszyzno?
Nie dam rady bom m³ody, mam psychikê inn±,
nie znam wszystkich pu³apek, tych malutkich ludzi,
ja debe¶ciak jestem, niech siê nikt nie ³udzi”.
Ruszy³ w stronê okna, opodal kominka
niewidzialna dla niego winylowa linka
naci±gniêta od szafy a¿ do sto³u nogi,
okaza³a siê dla niego dzi¶ jedynym wrogiem.
Zahaczy³ lewym butem, straci³ równowagê,
szuka³ gdzie¶ ratunku, zgarn±³ jak±¶ wazê,
i trzymaj±c obur±cz, bo worek ju¿ pusty,
leg³ w stroju czerwonym ten osobnik t³usty.
Le¿a³ pó³przytomny, wokó³ wrzeszczy zgraja,
- „Mamo, Mamo chod¼ tu, mamy Miko³aja”.
Ale Wy siê nie martwcie, wpad³ jeden narwany,
pozosta³y tysi±ce, których ¶wietnie znamy.
¯yczymy Ci by Oni znaj±c Twe marzenia,
spe³niali je w te ¦wiêta, bez ograniczenia,
aby to, co cichutko gdzie¶ w sobie skrywa³e¶,
co by³o marzeniem i dla siebie mia³e¶,
nabra³o postaci, sta³o siê realne,
aby Twe marzenia nie posz³y na marne,
by wiedzieli, co Ci trzeba, by dotkn±æ rado¶ci±,
nawet gest najmniejszy byleby z mi³o¶ci±.
To nie musi byæ rzecz wielka, co warta fortunê,
wa¿ne by trafi³a, tr±ci³a t± strunê
na której Wam zale¿y i co z serca p³ynie,
i za tydzieñ w stercie bubli na zawsze nie zginie.
¯yczymy Wam zdrowia, ¦wi±t w pe³ni rodzinnych,
w czas dni wyj±tkowych i od reszty innych,
spêd¼cie je rado¶nie, szczê¶liwie i zdrowo,
tak jak w monokoku – pisz±c formu³owo.
W te ¦wi±teczne chwile, my¶lcie o nas mile.
Redakcja