jan5, a co ty chcesz od szybowców? bardzo ładny sport, ekologiczny, na świeżym powietrzu...;)
a poza tym twój przykład nie jest do końca trafny, chociaż wiem co mniej więcej chciałeś powiedzieć. Różnica polega na tym, że wtedy wjeżdżając w zakręt Tamburello Senna miał już 3 tytuły mistrza świata, a Schumacher nie miał żadnego... talent i umiejętności Senny były już wtedy udowodnione, u Schumachera miały się dopiero w pełni objawić. Więc niekoniecznie MSC zostałby wtedy taką legendą jaką został Senna. I gdyby Senna nie zginął, to nie wiadomo jak potoczyłby się ten sezon i następne. To on, a nie dość cienki wg mnie Damon Hill walczyłby dalej z Schumim, i może los oszczędziłby nam oglądania Davida Coultharda...;)
Właśnie, jedna rzecz mnie ciekawi. Wszyscy tutaj strasznie narzekają, że Schumacher wygrywał wyłącznie dzięki dominacji Ferrari, superbolidowi itp. W latach 92-97 Williams oddał tylko 1 tytuł konstruktorów Benettonowi i był taką potęgą jak te parę lat później Ferrari. w latach 93-96 jeździł u nich właśnie Hill. I będąc nr 1 w tym super Williamsie od śmierci Senny, dał radę Schumiemu dopiero, gdy ten w 96 przeszedł do tragicznego wtedy Ferrari.
To, że Hill wg mnie był cienki i nie dawał rady w najlepszym podówczas bolidzie, to już wspomniałem. Ale może należałoby odłożyć do lamusa tekst o wygrywaniu przez Schumachera tylko wtedy gdy ma super samochód? Bo Benetton w latach 94-95 najlepszym bolidem nie był... wystarczy zresztą zobaczyć co się działo z Benettonem po odejściu Schumiego, żeby zrozumieć, że w tym przypadku wbrew potocznie teraz panującej opinii, to kierowca miał większe znaczenie niż bolid. To były piękne czasy...
Pojedynki Hilla z Schumacherem pamiętam i ja widzę je w ten sposób:
- 1994 - punktów mniej więcej tyle samo, Williams > Benetton
- 1995 - przewaga MSC, ale Benetton > Williams
- 1996 - przewaga Hilla, i znów Williams < Benetton
Natomiast w 100% się zgadzam co do Coultharda, dlaczego tyle lat ja musiałem to beztalencie oglądać??? ;)
A co do tragicznego Ferrari... sam napisałeś, że w 1996 Benetton wypuścił tragiczny bolid (B197 już nawet mógł walczyć o zwycięstwa i PP na szybszych torach, natomiast B196 to była konstrukcja słaba). Twoim zdaniem jest to 'zasługa' odejścia MSC, ja natomiast sądzę, że on wiedział co się kroi i czym musiałby jeździć w 1996 gdyby został w Benettonie. Dlatego przeszedł do Scuderii zabierając w dodatku ze sobą gro z personelu technicznego Benettona.
jan5, 30.09.2010 14:54 | | |
MaxKapsel villeneuve sernior też nic nie osiągnął a wymienia się go w gronie najlepszych kierowców w historii serii, niby wiecie o co mi chodziło albo niby też nie wiecie. Jaki sens ma np chodzenie do kościoła kiedy obraża się papieża, marnuje żywność, nie chodzi się do spowiedzi itd? Z schumacherem jest taka sama sytuacja
@jan5 Ale ja nie mówię o tytułach tylko o tym czy dany kierowca jak to się mówi "dawał radę". Senna gdy zginął już był uznawany za wielkiego, Schumacher wtedy jeszcze "wielki" nie był. Stirling Moss też nigdy nie zdobył żadnego tytułu, a jednak też się mówi, że jest jednym z najlepszych w historii. A Gilles Villeneuve? to właśnie ten typ, który "dawał radę", w przeciwieństwie do jego syna, który choć zdobył raz tytuł, jakoś nie zdołał mnie do siebie przekonać. Może pokładałem w nim za duże nadzieje, w końcu jego ojciec był moim pierwszym idolem w F1... dawne czasy...:) Swoją drogą ciekawe, że teraz właśnie tak się najeżdża na Hamiltona czy wcześniej Schumachera, że chamscy, że bezwzględni, po trupach do celu, nigdy nie odpuszczają itd., a wtedy w tamtych czasach to była norma - kto tak nie jeździł, nie wygrywał! I Gilles był właśnie taki, więcej był jednym z najlepszych w te klocki...
A czy faktycznie nic nie osiągnął? Wicemistrzostwo w 79 to jest nic? (mógł być wtedy mistrzem w swoim drugim pełnym sezonie, ale Enzo wolał, żeby to Scheckter wyrgał - TO były wtedy legalne), potem w 1980 dość stary już wtedy model 312 przegrywał, bo nie wykorzystywał ground effect, w 1981 był nowy 126C, który miał ogromnego kopa (pierwsze turbo Ferki), ale prowadził się fatalnie. A potem był już 1982 i Belgia...
Enzo Ferrari powiedział kiedyś, że jak pierwszy raz zobaczył Gillesa, to ten przypomniał mu od razu przedwojennego Tazio Nuvolariego - i to chyba wystarcza za całą ocenę Gillesa...
Zresztą to właśnie przez to, że tak wtedy jeździli, tak wielu "nie zdołało niczego osiągnąć" (oprócz GV przypomnę jeszcze choćby Ronniego Petersona) - po prostu nie zdążyli bo zginęli, takie to były czasy. I może dlatego lepiej, że "były", chociaż...;)
PS Porównania Schumachera z kościołem nie skomentuję, bo chyba nie bardzo je zrozumiałem. Może dlatego, że nie chodzę do kościoła?...;)
jan5, 01.10.2010 10:38 | | |
chodzi mi o to że ludzie udają wierzących bo mają tak wpojone z mlekiem matki, a f1 mają wpojone z mlekiem kubicy. Od razu narzekają że to nudne, że nie ma wyprzedzania, piszą że schumacher był cienki. Pewnie napisaliby że senna też był cienki, ale przyjęło się że zmarłych się nie obraża. Zamieniając miejscami schumachera i senna chciałem tylko pokazać że szanują senne głównie dlatego bo zginął, a schumachera nie szanują bo przeżył. Tak samo jest jeśli popatrzymy na lata 70. Topowymi kierowcami są peterson i villeneuve ,a oczywiście lauda i stewart to cieniaki.
No z tym "mlekiem Kubicy" to chyba przesadzasz trochę. Pewnie, że są tabuny "znawców" oglądających od sezonu 2006, tak jak te 8-10 lat temu namnożyło się u nas "specjalistów" od skoków narciarskich. Ale nie wszyscy oni narzekają czy są debilami...;) Natomiast Schumachera po prostu nie znają, bo kiedy niby mieli go poznać? Więc oceniają go po tym, co widzą w tym sezonie, porównują z achami i ochami jakie były w mediach na wieść o jego powrocie i wychodzi im klarowny wynik, że "to jakiś cienias jest..."
Z drugiej strony sporo narzekań na nudę itd., a szczególnie ataków na Schumachera pochodzi od tych, którzy F1 śledzą od jakichś 10-20 lat czyli od czasów Senny, albo przynajmniej Hakkinena. I to prawdopodobnie bierze się stąd, że wtedy też go nie kochali, bo kibicowali właśnie Sennie, Hillowi czy Hakkinenowi. Normalna ludzka sprawa i Kubicy nie ma po co w to mieszać. Ja sam mimo iż kibicowałem akurat Schumiemu od czasów Benettona, w latach 2000-04 miałem już trochę dość jego ciągłej dominacji - to się po prostu robiło nudne, prawie jak w tym powiedzeniu o piłce - 20 facetów jeździ w kółko, a na koniec i tak wygrywa Niemiec...:) Więc trochę ich rozumiem...
Nie zgodzę się też, że Sennę cenią za to, że zginął. Nie, to naprawdę był wielki kierowca. Ale przez to, że zginął ominęło go to, czego doświadczył Schumacher - kiedy ktoś zaczyna być niepokonany, ludzie zaczynają najpierw się tym nudzić, a potem nienawidzić (stara zasada - bij mistrza!). Gdyby Senna przeżył i dalej jeździł w Williamsie, to bardzo prawdopodobne, że to on zgarnąłby wszystkie tytuły do co najmniej 97 roku, i to z nim walczyłby Hakkinen. I wtedy na pewno by go tak nie kochali, tylko mówiono by, że ciągle wygrywa bo bolid, bo TO, bo przekręty itd. - wszystko to co potem wylewano i nadal się wylewa na Schummiego...
PS. No nie wiem czy chcesz mnie teraz podpuszczać ale z tym Laudą i Stewartem to nie trafiłeś zupełnie ;).
jan5, 01.10.2010 12:04 | | |
często wypowiedzi laudy trafiają na pierwsze strony gazet i stron interenetowych. Zawsze kiedy jego wypowiedź trafi na tą stronkę w komentarzach jest sporo negatywnych rzeczy na ladue napisanych. Co do schumachera to też powiem szczerze, ze jako kierowca za bardzo mi się nie podobał. Przez te 3-4 sezony przez które go oglądałem przed odejściem podobało mi się tylko jak pojechał to niesamowicie szybkie kółko w q2 na Węgrzech w 06 i jego jazdę w Brazylii. Czyli tak naprawdę dopiero niedługo przed odejściem przekonałem się o wartości Schumachera. Michael w tym sezonie przypomina mi siebie z sezonu 2005, zupełnie bezbarwny. Taki alonso rok temu w słabym reanult potrafił sporo namieszać, a Schumachera po prostu nie widać. Ale taka jazda niemca była oczywista już po ogłoszeniu jego powrotu. Jeśli Schumacher odejdzie po tym sezonie zrobi większy błąd niż ten który zrobił wracając do stawki.
Co do Schumachera (a przynajmniej Schumachera obecnie) to wygląda na to, że mamy zbliżony pogląd. Też bym chciał, żeby wrócił do dawnej formy i pokazał "małolatom" ich miejsce. I tym w innych bolidach, i tym przed monitorami...;) Tylko nie wiem, czy to jeszcze możliwe, jednak lata lecą. Grunt, że przynajmniej w przyszłym roku będzie jeździł. Kto wie może następny produkt Brawna lepiej mu podpasuje?...
A z Laudą sprawa jest trochę śmieszna, trochę głupia. Kiedy jeździł, a szczególnie po tym jego wypadku, wszyscy go ubóstwiali, nawet pomimo awantur z Ferrari i kiedy zakończył karierę. Dopiero jak zaczął robić wielki (i w końcu wielce nieudany) biznes z Air Lauda, a potem chlapać ozorem na lewo i prawo, co to nie on i jaki to on mądry, to się szanowna publika odwróciła. No ale też nie ma się co dziwić, Lauda był inteligentny na torze, poza nim nie bardzo. I tak już zostało. A z wiekiem zapewne coraz bardziej mu się pogarsza... Z drugiej strony, taki arogancki styl, kreowanie się na wszechwiedzącego, najmądrzejszego, najlepszego i w ogóle naj..., wypowiedzi o innych niekiedy na pograniczu zwykłego chamstwa - to był też znak firmowy tamtych czasów, kiedy Lauda jeździł. Oni musieli być NAJ, supermacho i twardziele nie do zdarcia, to był z jednej strony pewien element całego widowiska pt. F1, z drugiej też reakcja na zagrożenie i stres, wtedy znacznie większe niż teraz - w końcu w tamtych czasach, któryś z nich ginął prawie co roku. Kto by płakał jak ostatnio np. Barichello, że "on mnie spychał" albo "oni go faworyzują" byłby wtedy wyśmiany i spalony w tym sporcie. Takie rzeczy jak "wyrównywanie szans" czy "poprawność polityczna" nikomu się wtedy nie śniły... I Lauda taki pozostał. Można go nie cierpieć jako człowieka czy komentatora, ale kierowcą też był wielkim.
|